WSPOMNIENIA WIKAREGO – KS. PIOTR PANECKI

Trzy dni odbywałem podróż wozem drabiniastym z Piask Wielkich, skąd wyjechałem 1 kwietnia, zatrzymując się na nocleg w Lublinie, a drugi raz w Kraśniku 2 kwietnia i dopiero 3 kwietnia 1914r. wieczorem ściągnąłem do Janowa. Choć to była szosa, były takie wyboje, żeśmy się na niej wywrócili, jechało się stępa, bo na przedwiośniu błoto było niemożliwe, nie było kolei ani autobusów, te sto kilometrów zajęło bite trzy dni. W Janowie Lubelskim był wówczas proboszczem i dziekanem, a w przyszłości rzeczywistym kanonikiem zamojskim, ks. Michał Zawisza – kapłan w sile wieku, mądry i energiczny. Był przedtem wikarym w Janowie, probostwo objął po śmierci ks. Franciszka Ostrowskiego, zobowiązał się w kurii zaopiekować kilku staruszkami krewnymi nieboszczyka, swego poprzednika i otrzymał tą znaczną placówkę, o którą się ubiegało wielu zasłużonych kapłanów.

Nowy proboszcz gruntownie odnowił kościół, który był dostatecznie zaopatrzony w naczynia, szaty i bieliznę kościelną. Miał powagę w parafii, dużo się przyczynił do powstania szkół – prawie w każdej wiosce rozległej parafii opiekował się szkołą i nauczycielem – były trudności z wynalezieniem lokali na szkołę i mieszkanie dla uczących. Zaznaczyć wypada, iż była tylko jedna szkoła w Janowie, o jednym nauczycielu – był nim Tutlis, w niej czerpało początkowo naukę wielu przyszłych księży janowskich. Choć w niej ksiądz nie uczył, było jednak religijne wychowanie, język wykładów – rosyjski. Jeden z synów nauczyciela został księdzem, drugi lekarzem, stosunki ze szkołą były życzliwe. W czasie letnim trzy razy na tydzień przychodziły dzieci z odległych wiosek do kościoła na naukę katechizmu, a uczyły się tak długo, aż sobie przyswoiły pacierz i konieczne prawdy wiary. Wikarymi byli: ks. Wiktor Kruszyński rodem z Warszawy, wysoki, tęgi, o bujnej czuprynie i donośnym głosie, nosił binokle, załatwiał sprawy parafialne, zarządzał kuchnią i służbą wikariuszowską. Gotowała Michałowa Bezuchowa [Brzuchowa?], osoba energiczna, prędka, posiłek czysto i smacznie przyrządzała; po tym nastała Franciszka – chodząca poczciwość, cicha i dobra kucharka. Usługiwał przez 37 lat Wojciech Ciupak, z początku jako woźnica, a następnie sprzątał w pokojach księży, zamiłowany pszczelarz, nie bez wad ludzkich, chlubił się swoją uczciwością, że nigdy nikogo nie ukrzywdził. Wydalony z pracy, na starość wrogo odnosił się do swoich chlebodawców. Drugi ksiądz wikary Antoni Reszka, człowiek o głębokim sercu, uczynny, dobry śpiewak i mówca, był słabego zdrowia. Lubiany był ogólnie. Po dwudziestu paru latach zmarł w Warszawie na nowotwór w gardle, stąd parafianie janowscy sprowadzili zwłoki swego długoletniego księdza wikarego, ufundowali pomnik i pochowali na cmentarzu miejscowym, wszystkie koszty pokryli chętnie z dobrowolnych ofiar.

p-Ostrowski
  Ks. Franciszek Ostrowski      
p-Zawisza
 Ks. Michał Zawisza

 

Podówczas parafia janowska liczyła 25000 dusz, w przekroju miała 25 kilometrów, od Łążka na południu do Godziszowa na północy i od Cacanina tuż pod Frampolem na wschodzie do Borownicy na zachodzie. Czterech księży zdołało obsłużyć parafię, szkół nie było, pracę ułatwiało przywożenie chorych do kościoła, w cięższych wypadkach nie brakło wyjazdów, zabierających wiele godzin przy złych drogach. Stosunki między księżmi były dobre, często bywali u siebie, wszyscy zgodnie pracowali, darzeni szacunkiem wiernych.

Parafianie, przywiązani do wiary i pobożności, chodzili na Mszę św. niedzielną, radośnie obchodzili trzy oktawy, a mianowicie: 1. Bożego Ciała, 2. Św. Apostołów Piotra i Pawła, 3. Matki Boskiej Różańcowej i wiele odpustów, licznie garnęli się do Sakramentów Świętych dorocznych. Sakramentów Świętych nie opuszczali, a znaczna część parę razy do roku do nich przystępowała. Nie słyszało się o związkach nieślubnych, zdarzały się dzieci nieślubne. Nie istniały nagminne kradzieże i pijaństwo. Pierwsza wojna wpłynęła ujemnie na stan moralny parafian, chowano zboże przed okupantem, nie brakło złodziei, co się do niego dobierali.

Bijatyk i nożownictwa w tamtych czasach nie zauważyłem. Przyjęcia na weselach i stypach pogrzebowych na ogół spokojnie się odbywały. Zastałem jeszcze piękny starodawny strój sukman błękitnych i takich czapek. Orkiestra kościelna z kapelmistrzem Józefem Janiszem długoletnim organistą janowskim w ten gustowny strój była przybrana, podobał się on patrzącym. Z parafian zapamiętałem mieszkańca Białej – Widza, zarządzał światłem i służył kościołowi. Mieszkanka Janowa Królowa odbyła pielgrzymkę do Ziemi Świętej jeszcze w zaborze rosyjskim przez Odessę, Morze Czarne, o czym miała wiele do opowiadania. Choć się garnęła do kościoła, złośliwi docinali, że zarobkiem nieszlachetnym nie gardziła (miała karczmę). Było małżeństwo bezdzietne Jonaków, co swoim kosztem wykształcili ks. Łukasiewicza, na co sprzedali paromorgowe gospodarstwo, spodziewając się dożyć swego wieku przy księdzu – swoim wychowanku. Niestety, zmarł młodo na tyfus, starzy zostali na łasce. Litując się nad ich losem ziomek nieboszczyka ks. Łukasz Zezuliński przyjął do siebie starców na utrzymanie, co z uznaniem należy podkreślić, byli mu bowiem obcy. Maria Piasecka – zdolna pianistka, później siostra pasjonistka zmarła już, w domu jej rodziców księża zawsze byli mile widziani.

Ładny był zwyczaj grania wczesnym rankiem pieśni Maryjnych w miesiącu maju. Na odpust Matki Boskiej Siewnej 8 września przychodziło mnóstwo kompanii spod Lublina i całej okolicy, a pierwsza wojna kres temu położyła. Pielgrzymom podobało się oświetlenie kościoła na froncie, służyły ku temu olbrzymie kseony z lampkami elektrycznymi. Śpiewy trwały noc całą, a pielgrzymi spoczywali na korytarzach klasztornych, śpiewając przeróżne pieśni. Dostęp do mieszkań był utrudniony. Od pierwszej wojny przestały bywać kompanie, 8 września 1914r. kościół janowski wypełniony był jeńcami rosyjskimi, którzy uszanowali miejsce święte. W latach wojny i później ustały pielgrzymki do Cudownej Matki Boskiej Janowskiej. Władze rosyjskie nie dokuczały duchowieństwu, utrzymywały z nim luźne stosunki, polegające na wizycie przy nastaniu i opuszczeniu parafii; takież wizyty oddawano sobie w Nowy Rok i uroczyste święta. Szykan specjalnych nie było, w potrzebie szło się do urzędu, rusofilstwa i zażyłości nie zauważyłem. Z popami nie było zatargów. Starszy nazywał się Górski i miał naiwnego diakona Armatę. Księża u nich nie bywali, znali i witali się ze sobą przy spotkaniu, zresztą obsługiwali w swojej cerkwi nieliczną kolonię Rosjan, bo miejscowa ludność trwała przy wierze katolickiej.

Na terenie parafii janowskiej był klucz zarządzający kilku folwarkami Ordynacji Zamojskiej. Takim zarządcą klucza w Godziszowie był Święcicki, syna miał w legionach, a córka była aktorką, został następnie burmistrzem w Janowie. Następcą jego był Łuniewski – kawaler, katolik praktykujący, jeździł na rekolekcje zamknięte, przyczynił się wiele do powstania parafii i budowy kościoła w Godziszowie. Tu jako licznym parafianom nie skąpił ofiar, zapomóg i świadczeń Ordynacji Zamojskiej. Dzierżawcą na ordynackim folwarku w Zofiance był niejaki Piskorski, żonaty z krewną ks. Koglarskiego. Nigdy się tam nie przelewało, a przymuszona pomoc w gospodarstwie ze strony okupantów wywoływała skargi i narzekania. Innym dobrze znanym dzierżawcą był Wincenty Cierniewski w Kocudzy, żonaty z kalwinką Gerliczówną – wdową, obecnie mieszkającą w skrajnej nędzy we Frampolu. On, rozwiązły, w samych długach po uszy u żydów, obojętny religijnie, zmarł w Grogu bez Sakramentów i pogrzebu chrześcijańskiego. Ona – zacna niewiasta, pobożna, dzieci po katolicku wychowała, miała ich sporą gromadkę, wszystkie niestety wymarły, przysięgła matce, że nie zmieni wiary, czuje się tym związana. Z ducha i postępowania zakasuje niejedną katoliczkę. Była siostrą najbogatszej rodziny w Polsce Gerliczów, dzisiaj łaknie kawałka chleba.

W Janowie samym inteligencja miejscowa podtrzymywała z księżmi stosunki towarzyskie. Lekarzem powiatowym był Gantier, miał żonę przystojną, romansową, obcowali z kolonią Rosjan, posługując się ich językiem. On – protestant – zmarł w Rosji, żona wróciła do kraju, po życiu dawniej dostatnim zmarła w niedostatku. Aptekarzem był Stanisław Stróżyński z żoną i córką jedynaczką, ludzie zamożni, chętnie przyjmowali księży. Opuścili Polskę, przeżywali w Kijowie okropności rewolucji, już stali pod ścianą żegnając się z życiem i światem, przeżegnanie się skruszyło serca żołdaków. Puszczono ich na wolność, wtedy to ślubowali Panu Bogu wierność i pokutę, i słyszałem, jak prosił ks. Reszkę o wskazanie spowiednika. Sekretarzem hipotecznym był Miennicki, dowcipny i lubiący kieliszek, księża bywali u tej rodziny. Weterynarzem był Laniewski [Łaniewski?], komisarzem do spraw włościańskich Bohdanowicz, mieszkający wraz ze siostrą – oboje do księży dobrze usposobieni. Aleksander Tyszkiewicz – technik – z żoną często gościli nas u siebie, zmarli pojednani z Bogiem. Rejent Władysław Przegaliński lubił pracować społecznie, w chwilach wolnych odpoczywał w ogródku pełnym róż i wyszukanych ozdobnych krzewów, miło było w nim się znaleźć, miał on w tym szczególne upodobanie.

1 sierpnia 1914r. wybuchła wojna i połączone z nią niedole całkowicie przekreśliły życie towarzyskie. O niej to i zaszłych przypadkach chcę nadmienić słów kilka.

Pierwszego dnia wojny prosił księży burmistrz Gerasimow o ogłoszenie wypowiedzenia wojny Rosji przez Austrię, drugiego sierpnia uczyniły to Niemcy. Kiedym to ogłaszał, płacz wielki i lament powstał w całym kościele. Ludzie, a szczególniej powołani na wojnę rezerwiści, sypnęli się do pokuty. Długie godziny odbywała się ta spowiedź, dla wielu – ostatnia. Jak dochodziły wieści, były pierwsze bitwy pod Kraśnikiem, Polichną, pod Godziszowem, który podpalono. Biło się koło setki współbraci Polaków rezerwistów przybranych z jednej strony w mundury rosyjskie, a z drugiej austriackie. Jeździłem do Godziszowa do chorego, widziałem dymiące zgliszcza i olbrzymie stosy karabinów po poległych i już pochowanych, ludność okoliczna słyszała nawoływania: Wojtek, Stasiek, Jasiek itp. – tych niby Austriaków gnanych wbrew woli na swoich współbraci – tragiczne!

Do Janowa dotarł podjazd austriacki 15 sierpnia po południu, byli to ułani w czerwonych spodniach, granatowych kurtkach, w hełmach floriańskich, na wspaniałych koniach; ludność po nieszporach ciekawie ich oglądała, aż gruchnęła pogłoska, że kozacy jadą. Wszyscy w popłochu pouciekali, choć okazała się nieprawdziwa. W niedługim czasie wylękniony burmistrz Gerasimow z Rosjanem jednem został i wręczył klucze Austriakom, zostawili go na wolności. Za tę odwagę swoi po powrocie zrobili go naczelnikiem Straży.

Pierwsza okupacja trwała od 15 sierpnia do 12 września. Gdy napłynęło więcej wojska, wezwali 10 obywateli janowskich, nałożyli na nich nieznaczną kontrybucję, mieli nadto odpowiadać za wynikłe niepokoje. Byliśmy więc po drugiej linii frontu, w tym czasie opowiadano sobie nieprawdopodobne plotki. Lublin według nich miał być dawno zdobyty, choć do niego nie doszli, opowiadali o armatach wciąganych na wieżę trynitarską i innych potwornościach niewiarygodnych. Od nas księży żądano pościeli, naczyń do mycia, kto się z tym pospieszył, ten tych rzeczy nie odebrał, ja ich odmówiłem, co pochwalili moi koledzy. Przypadały na mnie drastyczniejsze ogłoszenia o aneksji, o rekwizycjach, podatkach, świadczeniach, a szczęściem nakaz był na papierze i ten się przydał i trochę ratował, bo już wtedy za współpracę z okupantem powieszono w Kraśniku burmistrza i nauczyciela Prószyńskiego, a w Janowie czterech rabinów. Nas bronił groźny i surowy nakaz i poniekąd uwolnił od odpowiedzialności, gorzej było z dziesięciu zakładnikami. Bogatszych z nich wykorzystał po powrocie naczelnik powiatu Diejew – znany łapownik, przypominał wypadki Kraśnika, że to nie przelewki. Strachu mieli sporo, niejeden spodziewał się najgorszego, bojaźliwi a bogaci – jak rejent, aptekarz – słono się opłacili, innym uszło po odmowie zapłaty.

Armią austriacką dowodzili Dankl i Aufenberg. Przywozili rannych do Janowa, spowiadali ich kapelani, był i pastor luterański oraz kalwiński. Katolikom zaniosłem komunię świętą. Dziesiątki ich leżało pokrwawionych na barłogu w szpitalu, współwyznawcy podnosili rękę i tym udzielałem komunię świętą. Inni leżeli spokojnie. Polscy kapelani wojskowi byli wierni apostolsko mości Franciszkowi Józefowi, dziwili się naszej obojętności i spodziewali się powstania. Miał u mnie zanocować zaustryjaczony oficer, Polak, wraz z kapelanami, nieostrożnie wyraziłem się, że zarówno Austria jak i Rosja to nasi wrogowie, to im się nie podobało, bo zrezygnowali z noclegu.

kośc1-Biała

Spalony w 1914 r. kościół na Białej

Krytyczny dzień dla Janowa był 12 września 1914r., był to dzień odwrotu, cofania się Austriaków, wtedy spalono kościół drewniany na Białej, podpalono Janów z wielu stron. Góra na ul. Bialskiej broniąc domu przed spaleniem, poniósł śmierć, widziałem go z odrąbaną głową na progu własnego domu, szrapnele gwizdały nad miastem, widziałem w tyralierze dwa sławne pułki gwardyjskie: Siemianowski i Preobrażeński, było w nich wielu dobrych Polaków. Wezwano mnie do rannego na ul. Szewskiej, prawie pod kulami przyjął Sakramenty święte i przy mnie skonał. Działania wojenne przesunęły się do Galicji, zrobiono linię kolejową Lublin – Rozwadów, toczyły się boje w Karpatach. Po przerwaniu frontu pod Gorlicami, na św. Piotra i Pawła 1915r. mieliśmy Austriaków po raz drugi, okupacja przetrwała do końca wojny w jesieni 1918r. W obiegu były korony i ruble carskie, na tych ostatnich spekulanci w rozmaity sposób zarabiali, były okolice, gdzie przyjmowali starorublówki podpisane przez Szipowa, gdzie indziej przez Konszyna, każda zamiana przynosiła straty, nieraz mała dziurka od igły zmniejszała do połowy wartość papierów. Raz nabywano korony, kiedy indziej ruble, zmiany te przynosiły straty. Zamożni gospodarze zostali przy jednej krówce, zabierano zboże, chowali je na polach i lasach w ziemi, najczęściej na zmarnowanie.

Janowski kościół na pocz. XX w.

Ks. Piotr Panecki ok. r. 1960

Komendantem Janowa został osławiony Wenderling, czynił wstręty księżom, że mu się nie kłaniali, że źle galówki za cesarza odprawiali, na które sprowadzali swoich kapelanów. Grożono wysiedleniem, zarzucano rusofilstwo. Z trudem nabywało się mąkę, cukier, naftę, były na to kartki. Komediantowi, jak go nazywano, pomagał zniemczony Polak von Rzuchowski, numizmatykiem zwany, bo wyciągał złote monety od włościan, papierowych pieniędzy nie przyjmował, ostatecznie srebrne; opowiadali anegdotkę, jak pewien płatnik wyrzucając rubla srebrnego, powiedział: „biją cię w d… Mikołaju, biją, ale cię szanują”. Obelżywa nazwa żołnierzy rekwirujących dobytki i zboże „komaszaików” i „austryackie gadanie” były surowo karane. W zaborze rosyjskim ludziom dobrze się działo, było wszystkiego w bród i tanio, urzędnik z rodziną żył dostatnio z piętnastorublowej pensji miesięcznej, klerycy kupowali w Lublinie na targu spodnie cajgowe za 60 kopiejek – starczyły na pięć lat, kilo cukru 10 do 15 kopiejek, w taniej kuchni dostało się smaczny obiad za 10 kopiejek, bułeczka 1 kopiejka, jajko 1½ kopiejki.

Po klęsce naszych zaborców w jesieni 1918r. powstała Polska niepodległa i zjednoczona, wtedy to pomyślano o utworzeniu parafii w Dzwoli, myśl tę rzucił o. Marcin Stręciwilk, dominikanin z Gidel, pochodzący z Dzwoli. Poparli ten zamiar ludzie dobrej woli, samorzutnie zbudowali kaplicę z dobrowolnych ofiar w drzewie i gotówce i prosili biskupa o księdza. Otrzymałem polecenie odprawiania nabożeństw w niedziele i święta w poświęconej kaplicy dzwolskiej i miałem się zająć budową małego kościoła i tworzeniem parafii, która została otwarta 17 października 1920r. Od tego czasu zamieszkałem w wynajętej izbie po przeszło rocznych uciążliwych dojazdach. W tym czasie wypalono znaczną ilość wapna na przyszły kościół i choć był sprzeciw postawiłem plebanię murowaną, krytą dachówką już w 1920r., dokończyłem ją po zamieszkaniu w Dzwoli, a przeniosłem się do niej 4 sierpnia 1921r. Projekt murowanego kościoła z cegły w stylu gotyckim nie został zatwierdzony, wykonał go Ludwik Wojtyczko architekt z Krakowa. Projekt obecnego kościoła w stylu barokowym robił inż. architekt Ignacy Kędzierski z Lublina. […] W roku 1925 wyciągnięto ściany kościoła do dachu, w r. 1926 zrobiono arkady i wieżę, w r. 1927 otynkowano kościół, w jesieni go poświęcono i wprowadzono nabożeństwa. Za czasu zaboru rosyjskiego Ordynacja Zamojska darowała Dzwoli nieczynny browar piętrowy, murowany. W 1907r. miał być przerobiony na kościół, czemu sprzeciwił się Janów, bo przeprowadzano tam gruntowną restaurację kościoła wewnątrz, ozdoby gipsowe, posadzki itp. Tutejsi parafianie mieli najprzód zapłacić należne składki na kościół janowski, by potem u siebie budować. Nasi ludzie nie znaleźli poparcia, każdy z nich miał oszczędności ciułane od wielu lat i z łatwością udzieliliby ich na swój kościół, przepadła dobra okazja, nastała wojna, po niej dopiero dawny odżył projekt, ale jakże w odmiennych warunkach. Upadająca z dnia na dzień marka polska powojenna to robiła, że co tydzień robotnicy żądali podwyżki płacy i co tydzień nowa umowa. Wykupiłem naprzód wszystko, okucia do plebanii za cztery tysiące marek. Użyłem je po paru miesiącach, kiedy jeden zamek kosztował tyle. W tym czasie z samych dobrowolnych ofiar stanęły budowle parafialne. Przed wymianą marek polskich za lepszego konia płacono już dwa miliardy marek. W 1924r. za Grabskiego nastały złotówki, szło jak na dolara 5zł 18gr.

[…]

DzKapli

Dzwola, lata 20. XX w. Kaplica używana podczas budowy kościoła murowanego

Jeszcze słówko o ks. Franciszku Ostrowskim, choć z daleka mało go znałem jako kleryk, gdy przyjeżdżał na kadencje do Lublina. Śpiewał basem, bardzo szybko Msze św. odprawiał, całował serdecznie diakona na „pax tecum” Gdy nastałem do Janowa i księża oraz parafianie bardzo mile go wspominali, modlili się za niego i dawali na Mszę św. Starali się, by był pochowany w Janowie, czemu oparła się rodzina. Nieboszczyk był bardzo gościnnym, każdy gość był mile widziany, toteż dom jego był licznie odwiedzany, bywali i Rosjanie, ale zarzut rusofilstwa niesłuszny. Młodzi klerycy mieli w nim ojca i najlepszego opiekuna, u niego też spędzali święta i wakacje. Każdy z parafian znalazł u niego dobrą radę w chorobie i kłopotach domowych. W Janowie celebrował w niedzielę sumę, w Wielki Piątek głosił kazanie w kościele bialskim, księża słuchacze źle byli widziani. Wśród parafian dzwolskich dotychczas zachowała się pamięć o ks. kanoniku Ostrowskim jako kapłanie zacnym i świątobliwym, oddanym swoim, za co go darzyli uszanowaniem i miłością, pamiętali o jego duszy we mszach i wypominkach za zmarłych.

Kiedy wyjechał na ostatnią kadencję do Lublina nie czuł się chorym i myślał, że po niej wróci do Janowa, Opatrzność zrządziła inaczej, bo zmarł po krótkiej chorobie. Pochowany w Lublinie na żądanie rodziny, słowo pożegnalne przy grobie miał nieżyjący już ks. Piotr Łukasiewicz, dawny wikary janowski, a później proboszcz w Żółkiewce. Pamiętam jego słowa o nieboszczyku ks. Ostrowskim, iż wydawał się surowym, nieprzystępnym, jakby zagniewanym, w rzeczywistości jednak miał dobre serce dla wszystkich i każdy, kto się do niego zbliżał, odchodził zadowolony.

Ks. Piotr Panecki, ur. 28.04.1884r. zm. 5.05.1972r. w Dzwoli, i tam został pochowany na cmentarzu parafialnym. Wyświęcony w 1909r, następnie wikariusz w Pawłowie. W okresie 1914 – 1920 wikariusz w Janowie Lubelskim. W latach 1920 – 1972  proboszcz parafii Dzwola. Kanonik honorowy Kapituły Kolegiaty Zamojskiej – przyp. Joanna Łagód – Krzak

Ks. Franciszek Trochonowicz, proboszcz parafii Janów Lubelski w latach 1955 – 1969, łączył pracę duszpasterza z zarządzaniem i organizowaniem prac remontowo – modernizacyjnych kościoła, jego wnętrza i budynku poklasztornego. W historii parafii zapisał się przede wszystkim jako twórca archiwum parafialnego. To on w latach sześćdziesiątych zebrał i uporządkował dokumenty i materiały związane z kościołem, klasztorem i miastem. Wśród zgromadzonych dokumentów znalazły się wspomnienia jednego z janowskich wikariuszy ks. Piotra Paneckiego. Pamiętnik, spisany najprawdopodobniej w roku 1960 na prośbę ks. Trochonowicza, obejmuje okres pierwszej wojny światowej. Czas ten autor wspomnień spędził między Janowem Lubelskim, w którym pełnił funkcję wikarego, a Dzwolą, w której organizował parafię, a później był proboszczem.

Wspomnienia Piotra Paneckiego, choć mają charakter autobiograficzny, posiadają również kontekst historyczny. Ks. Panecki opisuje głównie swoją drogę do probostwa w Dzwoli. Zaznaczając swój wkład w rozwój parafii janowskiej i tworzenie parafii dzwolskiej, nie zapomina jednak o zasługach swoich poprzedników. Opis wydarzeń pomiędzy 3 kwietnia 1914r. a 17 października 1920r. dotyczy całej społeczności janowskiej. Panecki wykazuje się doskonałą znajomością środowiska lokalnego, relacji i stosunków, jakie w nim panują. Odrębną kwestią poruszoną w diariuszu staje się czas działań wojennych na terenie Janowa i okolic. Wspomnienia spisane przez ks. Paneckiego ze względu na indywidualny rys języka przedstawione zostają niemal w niezmienionej formie. Ten rzeczowy wykład ożywia się dzięki soczystemu, barwnemu językowi autora, o czym można się przekonać poniżej.

Joanna Łagód – Krzak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *